sobota, 30 marca 2013

Decyzja


Draco otworzył z trudem oczy. Pierwszą myślą jaka zaistniała w jego głowie była Granger. Miał przed oczami spaloną polanę i jej bladą twarz kontrastującą się z czarną trawą. Jakby wciąż tam był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, które tkwiło w półmroku. Znajdował się w jakimś szałasie i leżał na posłaniu utkanym z trawy i liści. Powietrze było przesycone dymem o słodkawym zapachu, a w dali słychać było cichą melodię fletów. Gdzie on tak w ogóle był? Przypomniał sobie to malutkie światełko w oddali. Kto go uratował? Chciał się podnieść, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Usłyszał cichy stukot i nagle pojawił się nad nim mężczyzna o oliwkowej cerze i umięśnionym, nagim torsie.
- Lepiej nie wstawać – ostrzegł go z uśmiechem na twarzy i poprawił łuk na plechach – Nie masz jeszcze wystarczająco dużo sił, by stanąć na własnych nogach, chłopie.
Draco obrzucił go bacznym spojrzeniem i ledwo co nie krzyknął, ponieważ mężczyzna od pasa w dół miał nadzwyczajnie w świecie koński, brązowy zad.
- Jesteś… centaurem – wyksztusił wciąż nie mogąc się otrząsnąć ze zdumienia.
- Słusznie zauważyłeś – zapalił jakieś dziwne kwiaty i spojrzał uważnie swoimi czarnymi oczami w szare oczy Dracona – Powiadomiłem już dyrektorkę Hogwartu o tym, co się wydarzyło. Chciała was zabrać do tego miejsca, które wy nazywanie Skrzydłem Szpitalnym, ale moi bracia wytłumaczyli jej, że w przypadku tej dziewczyny potrzebne jest troszkę inne leczenie. Sądziłem też, że i ty chciałbyś tu zostać i jej nie zostawiać – odparł, a Draco pokiwał głową.
- Co z Granger? Znaczy się Hermioną? – szybko się poprawił. Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy centaura. Przeszedł przez nią dziwny cień.
- Sądzę, że powinieneś się tego dowiedzieć od naszego wodza i sam ją zobaczyć – odpowiedział niewyraźnym głosem.
- Zaprowadź mnie tam! – rozkazał twardo i chciał wstać, jednak nogi się pod nim ugięły. Złapał się szybko masywnej gałęzi.
- Pójdziemy jak będziesz w stanie… - zaczął spokojnie centaur. Draco szybko mu przerwał.
- Nie mogę czekać! Ja ją muszę zobaczyć już teraz! Muszę wiedzieć… - popatrzył na niego wręcz błagalnym wzrokiem. Centaur westchnął głośno i odsunął wielkie liście na bok, by Draco mógł przejść. Oszołomił go widok mnóstwa centaurów różnej maści patrzących w niebo, rozmawiających, palących jakieś zielska lub grających na instrumentach.
- Mogę wiedzieć jak masz na imię? – spytał Draco. Chciał wiedzieć jak nazywa się ktoś, kto się nim zajmował i leczył.
- Lenthir – odparł krótko centaur i nie patrząc na Dracona wszedł do jakiegoś wielkiego szałasu, z którego dochodziła cicha, melodyjna i spokojna muzyka. Kiedy Ślizgon znalazł się w środku uderzył go zapach palenia kadzideł i jakichś kwiatów. Słyszał przytłumione szeptanie i ciche głosy dochodzące z pomieszczeń na lewo. Lenthir zaprowadził go w tą stronę i wpuścił do pomieszczenia.
Pokój zamglony był od gęstego dymu. Dwa centaury stały obok jednego, który nachylał się nad posłaniem z liści i kwiatów. Przez otwór w drewnianym dachu, który znajdował się dokładnie nad łóżkiem padało słabe światło księżyca, który powoli wpływał na ciemne niebo. Oświetlał on postać centaura i śmiertelnie bladej dziewczyny. Jej brązowej włosy leżały w nieładzie na poduszce utkanej z prawdziwych stokrotek. Nie dawała żadnych oznak życia. Chciał do niej podbiec, ale dwa centaury jakby przejrzały jego zamiary. W ułamku sekundy napięły łuki i wycelowały w niego.
- Nie podchodź – warknął jeden groźnie patrząc na niego bezlitosnymi, czarnymi oczami. Draco stanął w miejscu po raz kolejny oszołomiony, ale i wściekły. Dlaczego nie może do niej podejść? Kiedy w końcu ktoś mu odpowie na jego pytania? Co jest z Granger? Czy ona żyje? Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, a on musiał bezradnie wpatrywać się w twarz Gryfonki. Przyznał, że ją kocha. I to była szczera prawda, chociaż nie wiedział, kiedy to się stało. Może wtedy, kiedy spędzali ze sobą długie godziny śmiejąc się i dokuczając? Może kiedy całował jej malinowe usta? A może dopiero wtedy na tej polanie? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Jedno było tylko pewne. Kochał ją i nie mógł jej stracić. To śmieszne. On największy Casanova w Hogwarcie, Ślizgon i arystokrata z rodziny o samej czystej krwi nienawidzącej szlam, zakochał się w kujonce z Gryffindoru, przyjaciółce Pottera i z rodziny mugoli. Kiedyś by tak powiedział, ale nie teraz. Zakochał się w niesamowitej dziewczynie z Gryffindoru, mądrej, pięknej o świetnym charakterze. Szkoda, że Granger nie czuła tego samego. Pewnie musi teraz odpłacać za to, że bawił się uczuciami dziewczyn i miał gdzieś ich uczucia. Pogrążony w myślach i bezwiednym wzroku utkwionym w brązowowłosej, nie zauważył jak stary centaur, który się nią zajmował mrucząc pod nosem jakieś dziwne słowa prostuje się i patrzy w niebo, po czym kiwa głową i odchodzi.
- Chodźmy – usłyszał nad sobą głos Lenthira.
- Co się stało? Dlaczego wszyscy poszli i ją zostawili? – zasypał pytaniami centaura.
- Ta dziewczyna potrzebuje spokoju…
- To znaczy, że żyje? – fala nadziei zalała dotychczas zimne serce Dracona.
- Nie. Ona nie żyje. Jej dusza nie jest już między nami – centaur spuścił wzrok, a Draco poczuł jakby wszystko na niego runęło. Cała jego nadzieja go opuściła w błyskawicznym tempie. Stanął jak wryty nie mogąc uwierzyć. Nie potrafił uwierzyć w to, co powiedział Lenthir. Hermiona nie żyła. Już nie spojrzy na niego swoimi ciepłymi oczami? Nie usłyszy jej cudownego głosu i szczerego śmiechu? Nie czuł nic. Chciał podejść do dziewczyny, która wyglądała jak anioł. Miał nadzieję, że gdy usłyszy jego głos to przebudzi się i będzie wszystko dobrze. Ruszył powolnym krokiem, ale poczuł jak masywne ramiona chwytają go i wyprowadzają z pomieszczenia, a następnie wypychają na zewnątrz.
- Zostawcie mnie! Ja muszę przy niej być!
- Zmarli potrzebują spokoju. Jej dusza musi w spokoju przejść do innych krain – odparł spokojnie głos Lenthira. Draco poczuł jak krew zagotowała mu się w żyłach. Dlaczego wszyscy są tacy spokojni?! Dlaczego czas się nie zatrzyma i wszystko przestanie istnieć?! Pomyślał o reszcie przyjaciół i znajomych Granger. Kiedy się dowiedzą? Będą załamani. Pewnie oskarżą go o jej śmierć. I tak już się czuł winny. To wszystko przez niego. Nie powinien w ogóle się zbliżać do tej dziewczyny. Ona była dla niego niedostępna, więc po co na siłę się pchał? By doprowadzić do jej śmierci? Ile martwych jeszcze zobaczy?
- Przykro mi – doszedł go głos Lenthira.
- Tobie przykro? – zadrwił Draco – A czy ona dla ciebie coś znaczyła? Nawet jej nie znałeś. Nie znasz mnie, więc jak do cholery może ci być przykro?! – nie panował nad sobą.
- Masz rację. Nie znałem jej, ani ciebie, ale wiem, że była dla ciebie ważna.
- Ona nie była dla mnie ważna. Ona jest dla mnie ważna! – krzyknął wściekły.
- Słuchaj, Draconie Malfoyu. Jej los był z góry przesądzony – centaur wciąż mówił tym nieznośnym dla Ślizgona, spokojnym głosem nie wyrażających żadnych emocji.
- Co masz na myśli?
- Niszczycielski i nieobliczalny Uran utworzył dziś koniunkcję z Merkurym i do tego kwadraturę z krwawym Marsem. To zapowiada naprawdę tragiczną śmierć. Już od dawna obserwowaliśmy ruchy gwiazd i planet i obawialiśmy się tego dnia. Już rozumiemy, dlaczego. Jej śmierć była zapisana w gwiazdach.
- Do cholery jasnej obudźcie się! Gwiazdy nie przepowiadają przyszłości! To zwykły przypadek, że tak się stało akurat w ten dzień! A Hermiona żyje! Udowodnię wam to. Mam gdzieś wasze przekonania o jej śmierci! Ja po prostu muszę coś zrobić… - głos mu się urwał. Złapał się na głowę i rwał włosy z bezsilności, która zżerała go od środka.
- Rozumiem, że dla ciebie ona wiele znaczyła, ale nikt nie da rady przywrócić zmarłemu życia – zaczął Lenthir, ale Draco już ruszył wgłęb lasu. Nie obchodziło go to, że nie zna tej puszczy i może zabłądzić. Co to w ogóle za sytuacja? Jeszcze tak niedawno siedział normalnie w szkole z Granger i przejmował się tylko próbnymi egzaminami, a teraz? Tkwi w sercu Zakazanego Lasu, nie wie kompletnie, co robić, a Granger nie żyje. Ale da radę. Zrobi wszystko, by przywrócić ją znów do życia. Nawet jeśli miałby oddać swoje własne. Zrobi dla niej wszystko. Dosłownie wszystko. Usłyszał przytłumione odgłosy kopyt i odwrócił się. Zobaczył przystojnego, dobrze zbudowanym centaura o jasnoniebieskich oczach, blond grzywie i jasnej sierści z ciemniejszymi odmianami na pęcinach. Na piersi miał odbity odcisk kopyta. Firenzo. Spotkał go w pierwszej klasie jak był na szlabanie razem z Potterem, Granger i Longbottomem.
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój – powiedział cicho Draco.
- Przyszedłem, by ci pomóc – centaur spojrzał na niego niebieskimi oczami, a jego melancholijny, delikatny i nieskazitelny głos oraz sposób mówienia sprawił, że Draco poczuł się jakby lekko zahipnotyzowany.
- Nikt mi nie może pomóc.
- Nie mam zamiaru ci współczuć, ani wygłaszać przemów, które miałyby na celu pocieszenie cię. Chciałbym ci powiedzieć o czymś, co może cię zainteresować – odparł, a że Draco nic nie powiedział, tylko spojrzał na niego z zaciekawieniem ciągnął dalej – Z tego, co mi wiadomo, panna Granger użyła prastarej, bardzo potężnej magii czarownic. Umarła nie dlatego, że nie miała wystarczających umiejętności, ale dlatego, że się poświęciła dla ciebie, by was ratować. Tego zaklęcia nie przeżyła nigdy żadna kobieta, ani dziewczyna, ponieważ ma ono na celu zabijanie ich.
- Dlaczego to zrobiła? – spytał Draco z uwagą słuchając słów Firenza.
- Miała swoje powody, czyli jak każda czarownica, która tego zaklęcia użyła.
- Powiesz mi jakie?
- Myślę, że ona będzie mogła ci to sama powiedzieć w swoim czasie.
- Żartujesz sobie ze mnie?! – warknął Draco. Jak ten centaur śmiał.
- Zrobiłbyś dla niej wszystko? – Firenzo zignorował wypowiedź Ślizgona. Draco spojrzał na niego lekko zaskoczony tą zmianą tematu. Po chwili jednak odpowiedział zdecydowanym głosem.
- Tak
- Byłbyś w stanie narazić swoje życie dla niej, by ją uratować? – ciągnął dalej centaur.
- Tak – odpowiedział jeszcze bardziej szczerze Draco. Firenzo popatrzył na niego zaciekawionym wzrokiem.
- Zmieniłeś się Draconie Malfoyu
- Słucham?
- Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz w tym oto lesie wiedziałem, że jesteś typem człowieka, który troszczy się tylko o siebie i nie interesuje się tym, co się wokół niego dzieje. Że nie ma uczuć i nie widzi krzywdy jaka się wokół niego dzieje.
- Taki byłem, to się zmieniło. Dzięki Hermionie…
- Zauważyłem. Myślałem, że się nie zmieniłeś, ale jednak. To daje ci wielką szansę na uratowanie jej.
- Uratowanie Hermiony? – spytał Draco patrząc nierozumiejącym wzrokiem na centaura.
- Tak. Jeśli się nie mylę to jej dusza została zabrana i uwięziona przez pewne prastare wiedźmy, które są twórczyniami tych zaklęć. Jeśli tak jest naprawdę, to możesz odzyskać duszę Hermiony, bo nie została ona zabrana przez Stwórcę Świata tylko przez nie. On wieków zabierają dusze kobiet, które poświęciły się dla mężczyzn i trzymają je przy sobie.
- Gdzie one są? – spytał przejęty Draco. Była nadzieja i wiedział, że wyruszy od razu. Nieważne, gdzie owe wiedźmy się znajdują. Ważne było to, że mają duszę Hermiony i może to sprawi, że ona ożyje. Niczego tak bardzo nie pragnął.
- Mieszkają w tym oto Zakazanym Lesie.
- Tutaj?!
- Nikt nie zdaje sobie sprawy jak rozległy jest ten las. Nawet my, centaury, nie odkryliśmy wszystkich jego zakamarków.
- A czy wiesz może, gdzie te wiedźmy mieszkają?
- Niestety, nie mam pojęcia, ale wiem, że żyją w tej puszczy. Niekiedy je widujemy. Czarne cienie przemieszczające się między drzewami. Gdy tylko chcemy je dopaść rozpływają się w powietrzu lub stosują swoje najgorsze sztuczki.
- Jakie sztuczki? I jak mam je znaleźć?
- Uwodzą, albo zabijają. Nie wiem, co jest gorsze. Dużo moich braci przez nie zginęło. To jest pewną przestrogą dla ciebie. Możesz nie wrócić z tej wyprawy.
- Nieważne. Warto spróbować, jeśli to ma ją uratować i jeśli znów będę mógł ją mieć obok siebie – przerwał mu stanowczo Draco.
- No dobrze. Jeśli mam wrócić do poprzedniego pytania, to na pewno będziesz wiedzieć, gdzie szukać. Jeżeli naprawdę ją kochasz, to będziesz czuł, że jej dusza może być gdzieś niedaleko.
- Kocham ją, ale jak ja mam wyczuć…? – zaczął.
- Na przykład tak, jak wyczuwałeś to, że jest na tym samym korytarzu, bądź w tym samym pomieszczeniu i twoje zmysły się wyostrzały, by tylko szybko znaleźć ją w tłumie. Teraz będzie podobnie, wierz mi – dodał Firenzo. Draco milczał przez chwilę.
- Dziękuję ci. Firenzo? Wiem, że to nie twoja sprawa, ale czy mógłbyś powiedzieć o wszystkim profesor McGonagall? O tym, co zaszło, i że wybieram się na wyprawę, z której mogę nie wrócić? – spytał. Centaur tylko pokiwał głową, po czym dodał.
- Poradzisz sobie – ostatni raz spojrzał na Dracona i zniknął w gęstwinie puszczy. Draco ruszył do osady centaurów pewnym krokiem. Musi się spytać, czy mogą go jakoś wyposażyć do podróży, a nawet jeśli nie, to pójdzie i bez ekwipunku. Ta sprawa nie może czekać ani sekundy dłużej. Gdy tylko doszły go dźwięki fletów i zapach palonych ziół i kwiatów ruszył w kierunku domu Lenthira. Wszedł do środka i powitał się z centaurem.
- Możemy porozmawiać? – spytał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Oczywiście – dodał centaur i już po chwili usłyszał o tym, że Draco wybiera się w podróż po Zakazanym Lesie. Ślizgon nie zdradził mu, gdzie idzie ani dlaczego. Jakoś nie chciał, by od razu każdy się dowiedział o tym jaki ma cel. To była jego osobista sprawa. Lenthir bez zbędnych pytań wyjął mały plecaczek i powsadzał do niego butelki z wodą oraz jakieś jedzenie, w którym Draco nie rozpoznał niczego, co do tej pory jadł, bądź widział na stołach w Hogwarcie. Nie wiadomo skąd Lenthir miał też łuk i sztylet, który Granger miała podczas wczorajszego szlabanu. Stracił tyle czasu będąc nieprzytomnym, ale zamierzał to nadrobić nie śpiąc dzisiaj przed wyprawą. Wyruszy nawet w nocy. Nie był już zmęczony ani nic w tym stylu. Wypełniało go zdeterminowanie jakiego nigdy w życiu nie doznał. Gdy tylko plecak został wypełniony żywnością, lekami i innymi potrzebnymi do podróży rzeczami, Draco wziął sztylet i różdżkę zostawiając łuk i podziękowawszy Lenthirowi wyszedł z szałasu. Na dziedzińcu nie było już żadnego centaura. W niektórych oknach ‘domków’ widział palące się światło ze świeczek. Popatrzył na wielki dom, gdzie był, by zobaczyć Hermionę. Nikt nie pilnował wejścia, a sam budynek nie był w żaden sposób oświetlony. Bardzo chciał ją zobaczyć przed odejściem. Bez zastanowienia ruszył w stronę budynku i po cichu wślizgnął się do środka. Odtworzył sobie drogę do pomieszczenia, gdzie leżała Granger i po chwili znalazł się w pokoju oświetlonym tylko światłem księżyca, które oświetlało ciało dziewczyny. Cała pewność siebie opuściła Dracona. Leżała na postaniu z kwiatów. Nie mógł uwierzyć, że była martwa. Że poświęciła się dla niego. Niepewnym krokiem ruszył w jej stronę. Gdy dotarł padł na kolana i złapał ją za rękę. Była nienaturalnie zimna. Przypomniał sobie te chwile, kiedy go dotykała. Jej ciepły i delikatny dotyk. Była taka piękna…
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłaś. Może po prostu, by nas uratować, ale jestem pewny, że wiedziałaś jak działa to zaklęcie i wiedziałaś, co cię czeka… - głos mu się złamał. Może i bez sensu było mówienie do Granger. Przecież i tak nie mogła go usłyszeć. Tak jak nie usłyszała, że ją kocha. Ale musiał się pożegnać. Przypomniał sobie jak go pocałowała przed odejściem. Nigdy go tak nie całowała – Nie znam tego zaklęcia, ale jeśli mi się uda, to powiesz mi, co cię kierowało. Mógłbym twierdzić, że ci na mnie zależy i zrobiłaś to, bo kochasz mnie tak samo jak ja kocham ciebie. Jestem naiwny. Ktoś tak cudowny jak ty nie zakochuje się w takich osobach jak ja.
Popatrzył na Hermionę. Wyglądała, jakby spała. Dostrzegł nagle cienkie smugi, które przecinały jej róż na policzkach. Płakała. Jednak wiedziała, co ją czeka, a jednak to zrobiła. Draco nie mógł uwierzyć i zrozumieć. Poczuł jak zaczynają piec go oczy i mocniej uścisnął jej rękę.
- Wrócę. Obiecuję, Granger.
Po tych słowach wstał z kolan i nie patrząc ponownie na dziewczynę wyszedł z pokoju. Był pewien, że gdyby pobył tam dłużej, załamałby się. Zniknął w gęstwinie Zakazanego Lasu z myślą, że jeśli nie spotka się z Granger za życia, to umierając zobaczy się z nią w innym świecie. Ale obiecał, że wróci. I nie zamierzał łamać tego słowa.

~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, że niektórym z Was może się taki obrót spraw nie podobać, ale chciałam wnieść do opowiadania trochę magii i nie opisywać tylko miłosnych scen z Draconem i Hermioną. Poza tym uwielbiam, gdy ludzie pokazują jak bardzo im zależy na innych robiąc rzeczy, które mogą nawet kosztować ich życie. Cóż taka już jestem i nie zamierzałam rezygnować z takiego obrotu spraw. Hermiona już udowodniła. Teraz kolej na Dracona. Mam nadzieję, że mimo moich dziwnym upodobań i wybryków rozdział Wam się spodobał. Naprawdę myśleliście, że uśmiercę Hermionę i to będzie koniec Dramione?
Pozdrawiam
Sheireen ♥

wtorek, 26 marca 2013

Udręczone Dusze


Hermiona siedziała w dormitorium dziewcząt z Gryffindoru grzejąc się przy kominku w swojej koronkowej piżamie. Ten dzień dobiegał już końca i pokój pogrążył się w całkowitej ciemności. Jedynym źródłem światła był trzaskający ogień w kominku i to właśnie w niego wpatrywała się Hermiona. Tej nocy w ogóle nie mogła zasnąć i zamierzała się położyć już teraz, bo była strasznie zmęczona. Mocny wiatr walił w szyby dormitorium, a za oknem szalała prawdziwa śnieżyca. Nagle usłyszała natarczywe pukanie w okno. Szybko odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła dużą, czarną sowę o szmaragdowych oczach. Zerwała się, by otworzyć zmarzniętemu zwierzęciu i otworzyła okno. Sowa szybko wleciała do środka i wylądowała obok kominka. Hermiona kucnęła na podłodze obok niej i zdjęła z jej nóżki zwitek pergaminu. Odłożyła go jednak na biurko, by zająć się sówką. Nasypała jej do miseczki Świstoświnki pokarmu dla sów i za pomocą Aguamenti uzupełniła pustą miseczkę na wodę. Czarna sówka podleciała na biurko i zahukała z wdzięcznością, by po chwili zanurzyć dziób w miseczkach. Hermiona natomiast zajęła się zwitkiem pergaminu.

Chciałaś wiedzieć, skarbie, coś na temat mojego szlabanu.
Dziś o 19 mam się wstawić u tego przygłupa Hagrida,
by znaleźć w Zakazanym Lesie kwiat śmierci
potrzebny Slughornowi do Wywaru Żywej Śmierci.
Serio, nie mam pojęcia, czemu ten stary mors sam sobie
tego nie znajdzie. Gdyby jeszcze nie było tej śnieżycy.
Nawet nie próbuj za mną iść, Granger!
Draco

Hermiona popatrzyła z niedowierzaniem na czarne litery. Jak nauczyciele mogli pozwolić mu na wyruszenie do Zakazanego Lasu w taką pogodę? I to samemu w nocy! Nie, może będzie z nim Hagrid. Ale to nie jest powód! Przecież to jest Malfoy! On sobie nie poradzi za nic w Zakazanym Lesie. Ten egoistyczny arystokrata nie jest przyzwyczajony do takich warunków. Przeczytała jeszcze raz i zwróciła uwagę na ostatnie zdanie „Nawet nie próbuj za mną iść, Granger!”. Hermiona uśmiechnęła się sama do siebie. Wal się, Malfoy! Pewnie będę musiała ratować twój ślizgoństki tyłek. Wyczarowała sobie filiżankę kawy i wypiła jednym haustem. Podeszła do szafy i wyjęła z nich najgrubsze ciuchy jakie miała. Noc w Zakazanym Lesie w śnieżyce przecież nie zapowiada się wesoło. Malfoy był już tam od jakiejś godziny. Pewnie nawet nie wie jak wygląda kwiat śmierci. Prychnęła w duchu. Nałożyła na czarną koszulkę z długim rękawem ciepły, wełniany sweter. Szybko założyła długie, zimowe buty i narzuciła na siebie puchową kurtkę. Wyszła z dormitorium i nie zważając na pytające spojrzenia innych wyszła z Wieży Gryffindoru. Gdy tylko wyszła na błonia naciągnęła na splecione w długi warkocz włosy czapkę i naciągnęła rękawiczki. Może i idzie ratować w jakimś sensie tyłek Malfoyowi, ale nie robiła tego tylko i wyłącznie dlatego, że wie, iż on nie wie jak wygląda kwiat śmierci i nie poradzi sobie w Zakazanym Lesie. Tutaj chodziło o coś innego, a mianowicie o to, że nazwał Hagrida przygłupem i na pewno za to oberwie. O tak, ten idiota musi się nauczyć, że przyjaciół Hermiony się nie obraża – pomyślała i ruszyła szybkim krokiem przez pogrążone w ciemnościach nocy błonia.

Draco szedł przez ciemny las klnąc pod nosem ile wlezie na nauczycieli, a w szczególności na Slughorna. Powiedział mu, że za pobicie nie zasługuje się na takie kary jaką dostanie, ale jemu jest potrzebny bardzo ważny składnik do wywaru, który rośnie tylko w nocy, a on nie ma do tego siły, by włóczyć się w lesie po nocach. No dobrze, ale to nie oznacza, że ma to tak wykorzystywać. I co z tego, że mógł być uzbrojony tylko w różdżkę? Hagrid coś mu tam gadał na temat lasu i tego chwastu, po którego teraz idzie, ale nie słuchał tego przygłupa. Co takim ktoś jak on mógł mu ważnego powiedzieć? Dlatego też wyszedł z tego jego ‘domu’ bez słowa i ruszył do Zakazanego Lasu. Teraz powoli zaczynał żałować, że nie odrzucił swojego ślizgońskiego zachowania choć na chwilę. Draco nawet nie wiedział jak wygląda ta roślina. Wyśmiał sam siebie. Nagle usłyszał jakiś tajemniczy dźwięk dochodzący z nieprzeniknionego gąszczu i wyciągnął różdżkę wzmacniając czujność. Zakazany Las jest pełen magicznych stworzeń tych dobrych jak i też tych złych. Miał przeczucie, że coś, co właśnie się poruszyło nie było do niego przyjaźnie nastawione. Po chwili wokół niego rozległy się ciche szepty. Coś było wokół niego… dźwięki, szmery, chociaż niemożliwe do rozróżnienia. Poczuł jak czoło zaczynają mu pokrywać kropelki potu. Tutaj w środku lasu nie wiało śniegiem po oczach, ale ciągle było zimno. Jednak teraz czuł się kompletnie rozpalony. W przeciągu jednej sekundy usłyszał za sobą szelest wielkich łap i odwrócił się. Poczuł jak upada w głęboki śnieg i popatrzył w srebrne i wielkie jak księżyc oczy czarnej pantery. Nie żyję – pomyślał, jednak pantera nie atakowała. Patrzyła na niego z tajemniczym blaskiem w oczach. Ku jego niezmiernemu zdziwieniu wielki kot zaczął się zmieniać i już po chwili miał na sobie zziajaną od biegu…
- Granger? Co ty tutaj do cholery robisz? Kazałem ci nie iść za mną!
- Malfoy, a czy ja kiedykolwiek się kogoś posłuchałam? Mnie nie wolno rozkazywać – uśmiechnęła się i wstała. Draco popatrzył na nią. Brązowe włosy miała upięte w grubego warkocza, a luźne kosmyki przykleiły się do jej rumianej twarzy. Oddychała szybko, by zaczerpnąć powietrza. Nagle wokół nich znów podniosły się szepty.
- To, to nie byłaś ty? – wyjąkał do Hermiony, która popatrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Ale, co? – spytała patrząc na niego uważnie.
- Te szepty, szmery…
- Ja nic nie słyszę – stwierdziła – dobrze się czujesz? – w jej głosie malowała się troska.
- Ktoś tu jest, dookoła nas…
- Malfoy, uwierz mi, wszystko jest dobrze. Inaczej też bym to usłyszała – uspokajała go i poprawiła na swoich plecach łuk. Czekaj, czekaj łuk?
- Granger, po co ci łuk? Czy to jest  sztylet? – spytał coraz bardziej wstrząśnięty widokiem uzbrojonej dziewczyny.
- A co ty myślałeś? Że pójdę do ciemnego i nieznanego mi lasu w nocy? – popatrzyła na niego jak na wariata.
- Masz różdżkę?
- Masz mnie za głupią? Jasne, że tak! – odparła stanowczo – Chodźmy.
Ruszyli więc szybko przed siebie. Znowu szepty. Draco czuł jakby rozsadzały mu głowę, a Hermiona czuła dziwne dreszcze na plecach. Nic nie widziała, ani nie słyszała, ale czuła, że otacza ich coś, czego nie powinno tutaj być. Głosy rozbrzmiewały nadal, a oni szli naprzód. Było tak, jakby Zakazany Las nagle się zaludnił, jakby za każdym krzakiem pojawił się ktoś, kto ich wyśmiewał, wyszydzał. Nikogo jednak Draco nie widział. I to go najbardziej przerażało. Zorientował się, że czuje strach. Hermiona rozglądała się bacznie dookoła ze sztyletem w dłoni.
- Chcesz sztylet? – spytała, ale Draco potrząsnął głową.
- Nie, wystarczy mi różdżka – odparł w ogóle się nie zatrzymując. Teraz szepty przybrały na wadze. Mroźny wiatr przynosił słowa. W ciemności te dziwne głosy mroziły krew w żyłach. Niektóre przypominały płacz i lament; inne jakby go zachęcały i wabiły. Teraz i Hermiona zaczęła powoli coś słyszeć, a jej oczy natychmiastowo się zwęziły. Złapała Malfoya za rękę i puściła się biegiem.
- Granger, co się dzieje…? – zaczął, jednak już nie potrzebował odpowiedzi. Gdy tylko zaczęli uciekać dostrzegł cień rozwiewający się pomiędzy roślinami, coś w rodzaju kłębów dymu owijających się wokół pni. I znów głosy, płacze, śmiechy, coraz głośniejsze. Hermionie serce waliło jak młotem. Gdy tylko je usłyszała, wiedziała, że Malfoy jest w niebezpieczeństwie. Dziękowała sobie w duszy, że przyszła do niego do Zakazanego Lasu. Nie poradziłby sobie w tej sytuacji. Nie wiedziała, czy ona także da radę, ale musiała spróbować. Z nich dwojga tylko ona ma szansę… Nagle dostrzegli kolejny rozwiewający się cień i jeszcze jeden, aż obydwoje zobaczyli wyraźnie, co to było. Twarze kobiet tak oszołamiająco piękne lecz wykrzywione w grymasach przypominających tragiczne maski. Wychodziły im naprzeciw z rękami wyciągniętymi w stronę Dracona. Stopniowo owijały się wokół jego ciała. Draco poczuł, że traci zmysły. Te dziewczęce głosy były tak kuszące. Gdyby nie widok ich twarzy powykrzywianych z bólu nie potrafiłby się im oprzeć. Nogi coraz bardziej się pod nim uginały i powoli oddawał się tym dziwnym zjawom. Hermiona wyciągnęła sztylet i zaczęła rozpaczliwie nim wywijać i krzyczeć ile sił w płucach. Jak przez mgłę Draco dostrzegł jej zdeterminowaną twarz. Hermiona. Nie może jej zostawić samej. Nie może się teraz tak poddać, kiedy ona walczy, starając się uratować ich oboje. Wyrwał się z otępienia i złapał Hermionę za rękę, by po chwili uciekać najdalej jak się da. Biegli do utraty tchu i znaleźli się na sporej polanie pogrążonej w świetle księżyca.
- Zaczekaj! – Hermiona powiedziała do niego z zamiarem wyjścia naprzeciw duszom.
- Nie, Granger nie rób tego – chciał ją zatrzymać. Cokolwiek ta dziewczyna chce zrobić to nie może jej stracić.
- Malfoy…
- Nie, Granger. Ja ci muszę coś powiedzieć. Ja… Ja… - czuł jak tysiące słów i emocji kotłują się w jego głowie.
- Nie mów niczego, czego nie powiedziałbyś, gdyby nam nie groziła śmierć. Wszystko zepsujesz – powiedziała stanowczo, a kiedy znów chciał ją zatrzymać dodała – Zaufaj mi, cokolwiek się stanie.
Pocałowała go krótko, ale namiętnie i zanim zdążył cokolwiek zrobić wybiegła naprzeciw kobietom, które powoli już sunęły do nich z lasu. Hermiona oczyściła myśli i podniosła ręce ku niebu. Spojrzała na czarny nieboskłon pełen migoczących gwiazd. Co jeśli ten widok będzie jej ostatnim? Nie mogła się poddawać. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Mimo spływających po jej policzkach łez odezwała się aksamitnym głosem.
- Abire torquetur animarum. Maria expers amoris et mulieres absque liberis. Iam ille hic elegit anima mea. Non tangit eum. Tu me interfice, vel sponte relinquunt.*
Draco wpatrywał się z niepokojem w Hermionę. Wokół niej zaczęły zbierać się kłęby złocistego dymu, a dusze zatrzymały się patrząc na jej poczynania. Jednak najbardziej zaniepokoił do głos Hermiony. Nie był taki jak zwykle. Był głośniejszy, aksamitny i taki, jakby mówiły trzy dziewczyny na raz. To nie był ludzki głos. Czuł, że Granger robi coś, co może przekraczać granice jej możliwości. Podbiegł do niej, by ją zatrzymać, ale poczuł jak odpycha go niewidzialna bariera. Dusze popatrzyły na Hermionę, a ich grymasy na twarzy powiększyły się. Szepty zamieniły się w ostre krzyki, a jęki stały się ogłuszające i piskliwe. Na twarzy Hermiony pojawiło się zdeterminowanie, a jej głos stał się jeszcze bardziej potężniejszy. Zdawałoby się, jakby głos dziesięciu Gryfonek obudził cały las. Nawet niebo stało się teraz czarnym całunem bez żadnej gwiazdy.
- Sic rem cognoscere fortitudo mea, quoniam Im Hermione Granger admittere ad amorem Draco Malfoy et ego custodiunt illud usque ad mortem nobis faciunt, seorsum. Iuro angulis abeuntes immunda animalia silvarum latebras exhibito. Ego malediceret vobis!**
Buchnęło oślepiające, złote światło, które odrzuciło od siebie i zniszczyło wszystko, co znajdowało się na polanie. Kiedy Draco otworzył oczy otaczała go ciemność. Rozejrzał się. Polana była całkowicie spalona. Gdzieniegdzie dogaszały się zniszczone źdźbła trawy. Ustały też szepty, a dusz udręczonych kobiet nigdzie nie było widać.
- Granger. Granger, udało ci się…! – chciał wykrzyczeć, jednak jego głos się urwał, ponieważ zobaczył ją. Leżała na środku spalonej polany i nie ruszała się. Podbiegł do niej chwiejąc się. Nawet teraz dziewczyna nie dała żadnych oznak życia. Padł przy niej na kolana. Warkocz rozwalił się i teraz długie, falowane i brązowe włosy leżały porozrzucane w artystycznym nieładzie. Kurtka pozostała całkowicie spalona tak, że Hermiona leżała w samych ciuchach na śniegu. Draco przyjrzał się jej twarzy, która niegdyś tak rumiana była teraz zimna i blada jak u topielca. Zdruzgotany zdjął z siebie kurtkę i okrył nią bezwładne ciało dziewczyny. Miał nadzieję, że za chwilę czarny wachlarz rzęs otworzy się i spocznie na nim to cudowne spojrzenie brązowych oczu. Że te ciepłe, malinowe usta rozchylą się w uśmiechu i złożą czułe pocałunki na jego. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Modlił się, trzymając w rękach jej drobne ciało i cały czas wypowiadając cicho jej imię. Poczuł jak gorące łzy cisną mu się pod powiekami. Nie zamierzał ich ukrywać, bo niby przed kim? Granger ich uratowała tracąc przy tym życie. Nie! Nie, ona nie jest martwa, nie może.
- Błagam cię, nie opuszczaj mnie. Z kim się będę teraz użerać? Z kim będę się kłócić i prowokować? Dlaczego zawsze musisz być taka uparta? Dlaczego nie chciałaś bym ci to powiedział? – szeptał bezwiednie patrząc się w czarną przestrzeń. Przypominał sobie wszystkie chwile z Hermioną. Tak mało czasu ze sobą spędzili. Mieli jeszcze przed sobą tyle miesięcy szkoły i kto wie może i życia po szkole? Ta radosna istota wniosła tyle do jego monotonnej codzienności. Zmieniła go, ale on też podarował jej parę swoich cech. Zmienili się oboje. Dlaczego to on nie zginął? To on bardziej zasługiwał na śmierć, a nie ona! Ona nigdy nie zabiła! Była niewinna. Nieskalana mrocznymi siłami tak jak on. Nigdy nie zmyjemy całkowicie swojej przeszłości.
- Dlaczego to zrobiłaś? Uratowałaś mnie, choć nic dla ciebie nie znaczyłem…
To bez sensu. Siedział i mówił do siebie zamiast wezwać pomoc. Ale gdzie tu znaleźć pomoc? Wszystko wokół było spalone. Nawet nie wiedział, kogo mógłby poprosić o pomoc. Jakie stworzenia byłyby na tyle rozumne i przyjaźnie nastawione? Westchnął głęboko, rozpaczliwie szukając wzrokiem jakiegoś punktu, gdzie mógłby się udać. Jednak nie dostrzegł niczego poza spalonym pustkowiem i czarnymi, wysokimi drzewami malującymi się na niebie, na które wróciły już gwiazdy migoczące spokojnie. Może Granger patrzy już na niego z góry jak śliczny anioł? Może wyciągnie do niego swoją ciepłą dłoń i pocieszy go, by po chwili pocałować? Może weźmie go do siebie? Odgonił absurdalne myśli. Nawet jeśli to prawda, to Granger go znienawidziła. Miała przed sobą jeszcze tyle życia. Młoda i piękna. Mogła założyć rodzinę i wyjść za wspaniałego faceta. On nawet nie zasługuje na piekło. To przez niego życie straciła tak cudowna osoba. Ostatkiem sił podniósł różdżkę i wystrzelił z niej błyskawice, które rozjaśniły do białości niebo i wydały z siebie głośne huki. Spojrzał na Granger z nadzieją, że ten chaos ją obudzi, jednak nic to nie dało, a on stracił resztki nadziei. Miał rację. Poświęciła się czerpiąc siły z prastarej magii i zginęła, by ich ocalić. Dlaczego to zrobiła? Przecież on dla niej nic nie znaczył. Nawet  jej na nim nie zależało, a on stracił głowę dla tej dziewczyny. Poczuł wyrzuty sumienia. Mógł o niczym jej nie pisać. Mógł przemilczeć ten szlaban. To tylko i wyłącznie jego wina. To on doprowadził do kolejnej śmierci.
- Tak bardzo chciałem cię mieć przy sobie. Teraz rozumiem, że los wolał byś umarła, a ja żebym cierpiał całe życie, niż mielibyśmy żyć razem. Dlaczego to zrobiłaś, skoro nic do mnie nie czułaś? To ja powinienem zginąć. To ja powinienem oddać za ciebie życie, ponieważ…
Ostatnia łza potoczyła mu się po policzku. Dostrzegł w oddali malutkie światełko, ale nie miał już sił krzyczeć. Zdołał powiedzieć tylko jedno.
- … ponieważ cię kocham.

~~~~~~~~~~~~~~~
 * "Odejdźcie udręczone dusze. Panny pozbawione miłości i kobiety pozbawione dzieci. Ten mężczyzna jest już wybrankiem mojego serca. Nie pozwolę go dotknąć. Możecie mnie zabić, albo dobrowolnie odejść."
**  "Tak więc poznajcie moją siłę, albowiem ja Hermiona Granger przyznaję się do miłości do Dracona Malfoya i będę go strzec dopóki śmierć nas nie rozdzieli. Składam przysięgę, a wy nieczyste istoty odejdźcie skrywając się w najmroczniejszych zakątkach tego lasu. Przeklinam was!"

Nawiązując do tekstów powyżej to są one przetłumaczone na łacinę w notce, ponieważ Hermiona posłużyła się prastarą magią czarownic. Nie chciałam pisać tego po Polsku, ponieważ nie brzmiało dla mnie to jakoś tak hmm... magicznie i tajemniczo no i oczywiście Draco dowiedziałby się, co Hermiona mówiła, a tego bym nie chciała ;) Ostrzegam, że ja osobiście łaciny się nie uczę, ale bardzo intryguje mnie ten język tak samo jak elficki, więc starannie krok po kroku tłumaczyłam każde słowo. Mam nadzieję, że się podoba xd Mimo iż notka jest krótsza od pozostałych to starałam się trzymać w ciągłym napięciu podczas czytania i mam nadzieję, że przynajmniej choć na chwilę się udało ;] 
Pozdrawiam
Sheireen ♥

sobota, 23 marca 2013

U Ślizgona


 Hermiona siedziała pod portretem Grubej Damy podenerwowana. Minęła już prawie godzina, a Malfoya ani śladu. Czyżby zapomniał? Niech no tylko spróbuje! Nie po to tyle tutaj czeka, by poszedł sobie do dormitorium Ślizgonów zapominając o tym, co jej powiedział. Obserwowała przez wielkie okno duże płatki śniegu na tle czarnego, bezgwiezdnego nieba. Nagle usłyszała czyjeś kroki na schodach i zerwała się na równe nogi. Po chwili przed jej oczami stanął wysoki chłopak z potarganymi włosami i szarymi jak chmury burzowe oczami.
- Nareszcie! Co tak długo? O co jej chodziło? – zasypała go pytaniami zanim jeszcze zdążył cokolwiek zrobić.
- Nic takiego. Dostałem szlaban za pobicie Daniela – odpowiedział beznamiętnie.
- Jak to? Przecież mu się należało! O nie, nie, nie! To przeze mnie masz ten szlaban… - złapała się za głowę i zaczęła nerwowo chodzić w kółko.
- Spokojnie – przerwał jej Malfoy łapiąc ją za ramiona i zatrzymując – Wcale nie przez ciebie. Gdybym nie chciał to bym go nie pobił, prawda? Zresztą sama przyznajesz, że zasługiwał.
- Bo zasługiwał, ale szlaban? Wiesz chociaż na czym polega? – nie przestawała.
- Na razie nie. Jutro na pewno się dowiem od Slughorna – odpowiadał rozbawiony zachowaniem Gryfonki.
- Powiesz mi jak się dowiesz? – spytała.
- No nie wiem… - zaczął.
- Malfoy! – zmroziła go wzrokiem.
- Zastanowię się
- Masz mi powiedzieć – powiedziała coraz bardziej się denerwując.
- Zobaczymy jeszcze
- Nie to nie! Łaskie bez! – warknęła wkurzona i już miała zniknąć za portretem Grubej Damy, kiedy Ślizgon ją zatrzymał.
- Matko, Granger tylko się droczyłem – uśmiechnął się ironicznie. Popatrzyła na niego obrażonym wzrokiem.
- Jesteś głupi – zaczęła i bez zastanowienia ruszyła w stronę ruchomych schodów. Nie wiedziała gdzie ją nogi niosą, ale chciała po prostu gdzieś się przejść, a nie stać w miejscu.
- W twoich ustach brzmi to jak komplement, skarbie
- Bez takich określeń. Jeszcze ktoś usłyszy i co pomyśli? Że ze sobą kręcimy – wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
- A tak nie jest? – uśmiechnął się perfidnie.
- Ja się tylko bawię – powiedziała cicho nie rozmyślając nad sensem tych słów.
- Oho, Granger, a czy ostatnio mi nie powiedziałaś, że wszystko jest na poważnie? – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- No i co się cieszysz? – warknęła. Tutaj ją miał.
- Cieszę się, bo uwielbiam patrzyć jak dziewczyny zachowują się w mojej obecności. Są wtedy takie rozdarte i ledwo powstrzymują się od rzucenia na mnie – nawijał chcąc ją zdenerwować.
- Przepraszam bardzo, ale czy ja wyglądam tak jakbym miała ochotę się na ciebie rzucić?
- Zdecydowanie – posłał jej ten typowy dla niego uśmiech, którego nienawidziła, a zarazem i kochała, bo prawie zwalał ją z nóg.
- Chyba z pięściami – opanowała się.
- Nie bądź wredna
- Nie potrafię… OCH! – krzyknęła, ponieważ poczuła jak spada w dół. Fałszywy stopień! Jak mogła zapomnieć. Popatrzyła na Malfoya, który śmiał się w najlepsze.
- Oj, Granger, a nie mówiłem, że moja obecność sprawia, że nie potrafisz myśleć o niczym innym? – nie przestawał się śmiać. Obrzuciła go wzrokiem rozwścieczonego bazyliszka i ignorując jego wyciągniętą rękę sama wyszła z pułapki. Nie zaszczycając go spojrzeniem ruszyła ponownie po schodach. Kretynka. Jak mogła tak zapomnieć o wszystkim i nastąpić na ten głupi stopień, którego automatycznie przeskakiwała od siedmiu lat? Nieważne. Przecież każdemu może się zdarzyć i to nie dlatego, że zadziałał na nią ten cholerny urok Malfoya!
- Pieprzony arystokrata. Jak ja go nienawidzę. Wredny, zadufany w sobie typ…  – mruczała pod nosem zapominając, że sam zainteresowany idzie obok i patrzy na nią z podniesioną brwią.
- Ładnie to się tak o kimś wyrażać? – spytał przerywając Hermionie. Spojrzała na niego spode łba.
- Zamknij się – warknęła i przystanęła na jakimś korytarzu.
- Granger, nie zmuszaj mnie do tego, bym zaczął przeklinać, ale powiedz mi, o co ci do cholery jasnej znów chodzi? – powiedział przez zęby.
- O nic.
- Kłamiesz
- Jak śmiesz zarzucać mi kłamstwo?! – oburzyła się.
- Granger, jeśli to mój urok osobisty tak na ciebie działa, to naprawdę nie masz się czym przejmować. To normalne. Ja działam tak na każdą dziewczynę – znów uśmiechnął się perfidnie. Domyślił się, że o to jej chodzi. Nie potrafiła zebrać przy nim myśli. Draco uwielbiał ją, kiedy się denerwowała i nie zamierzał przestać. O nie nigdy w życiu! Musiał przyznać, że tutaj już nie chodziło o ich zakład. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna go tak nie zaintrygowała. Zawsze ze wszystkimi dziewczynami miał łatwo, bo przyciągał je jak magnes, ale z Hermioną było zupełnie co innego. Tutaj była o wiele wyższa poprzeczka. Bo to on musiał się starać o dziewczynę, a nie ona o niego. To dziwne. W końcu to była Granger. Ta dziewczyna, której tak bardzo nie lubił. Ba! Nienawidził! Jak to możliwe, że kiedyś brzydził się jej dotknąć, a teraz wręcz pożąda jej dotyku i ust. Los sobie z nas kpi.
- Wiesz co, Malfoy? Jesteś nieznośny…
- … podły, arogancki, egoistyczny, tak wiem mówiłaś mi to dużo razy – przerwał jej. Oparła się o ścianę i popatrzyła mu w oczy. Po chwili – ku jego niezmiernemu zdziwieniu – uśmiechnęła się lekko pokazując rząd prostych, białych zębów. Zasłoniła usta dłonią wciąż się śmiejąc. Draco patrzył się na nią oszołomiony.
- Jesteś dziwna – stwierdził – Mogę wiedzieć, co takiego zrobiłem?
- Szczerze? Sama nie wiem. Może to twój urok osobisty – odgryzła się i ponownie spojrzała na niego rozbawionymi, brązowymi tęczówkami. Nagle usłyszeli ciche miauknięcie i odwrócili od siebie wzrok, by popatrzyć prosto w czerwone oczy pani Norris.
- Zwiewamy – powiedział tylko Draco i razem z Hermioną rzucili się do ucieczki. Kiedy tylko odbiegli wystarczająco daleko zatrzymali się.
- Która jest godzina, że ten przeklęty kot patroluje już korytarze? – spytała Hermiona łapczywie wciągając powietrze.
- Nie mam pojęcia, ale może najwyższy czas się zbierać. Idziesz do mnie? Mamy bliżej – zaproponował Malfoy, a w jego głosie Hermiona wyczytała sugestię.
- No i powiedz mi proszę, co my u ciebie będziemy robić? Nie sądzę, by w Pokoju Wspólnym Ślizgonów przyjęli mnie jak przyjaciela – skomentowała Hermiona.
- Pójdziemy do mojego prywatnego dormitorium. Tam już nikt nam nie będzie przeszkadzać.
- Chyba nie skorzystam
- Dlaczego? – spytał od razu.
- To chyba oczywiste! Ja i ty sam na sam w jednym pokoju
- Granger, czy ty już zakładasz, że mam nieczyste myśli? – spytał udając oburzonego.
- Nie wiem jesteś nieobliczalny – odrzekła.
- Dobra chodź i nie narzekaj. Zawsze będziesz mogła się teleportować przez kominek – powiedział i pociągnął za rękę niepewną dziewczynę. Hermiona przez całą drogę pytała się w myślach dlaczego nie wyrwie mu się i nie pójdzie od razu do Gryffindoru? Co za chory pomysł, by iść do Malfoya! Cóż nawet jeśli chciała coś powiedzieć to chłopak od razu jej przerywał mówiąc, by nie tchórzyła. Och, okej Hermiono, nawet jeśli Malfoy coś knuje to pamiętaj, że mimo iż Malfoy jest potężnym czarodziejem, to ty jesteś potężniejsza. Nagle zatrzymali się pod zwykłą, kamienną ścianą w jakimś odległym zakątku lochów.
- Czysta krew – powiedział i razem z Hermioną weszli przez otwór w ścianie. Na szczęście w Pokoju Wspólnym było zaledwie pięć osób, które popatrzyły na Hermionę tak, jakby była już kolejnym trofeum Malfoya.
- Em… Czy u was hasło nigdy się nie zmienia? – zagadnęła, by przerwać ciszę.
- Skąd wiesz, że się nie zmienia? – spytał lekko zdziwiony Malfoy.
- Po prostu…- zaczęła – Po prostu parę lat temu usłyszałam jak pewien Ślizgon wypowiada to hasło. I zdziwiłam się, że ciągle ono funkcjonuje – zmyśliła na biegu, ponieważ nie chciała mówić Malfoyowi, że w drugiej klasie przemienili się w Ślizgonów, by wydrzeć z niego informacje na temat Komnaty Tajemnic. Cóż, przynajmniej Harry i Ron, bo ona zmieniła się w pół człowieka i pół kota. Nigdy tego nie zapomni. Malfoy najwidoczniej jej uwierzył, bo nic nie powiedział tylko weszli razem po schodach na górę i przeszli małym korytarzykiem, by po chwili skręcić w lewo. Jej oczom ukazał się dość obszerny pokój z dwuosobowym łóżkiem nakrytym srebrną narzutą i zakryte baldachimem w kolorze szmaragdowym. Było tam też wielkie okno z widokiem na podwodne życie. Za oknem pływała sobie spokojnie ławica małych, niebieskich ryb. Była tu też duża szafa, biurko zawalone książkami i esejami, a także drugie drzwi prowadzące zapewne do łazienki.
- Za jakie to zasługi masz osobne dormitorium? – spytała podchodząc do okna i przyglądając się rybkom.
- Mój ojciec kazał je zbudować, bym miał je tylko dla siebie. To było na piątym roku, kiedy zdawaliśmy SUMy. Chciał, bym miał ciszę i spokój podczas nauki. Nie korzystam z niego często.
- A kiedy korzystasz? Pewnie wtedy, gdy sprowadzasz do siebie nowe, naiwne laski? – podniosła ironicznie brew i usiadła na niezwykle wygodnym łóżku.
- Może, Granger. Może. Tak czy inaczej tutaj masz kominem i proszek Fiuu – wskazał na marmurowy kominek, w którym palił się ogień – Zawsze będziesz mogła się teleportować prosto do salonu Gryfonów.
- Przecież nie będę mogła się tak po prostu teleportować. To znaczy… chyba jako Ślizgon nie możesz się teleportować do innych domów w Hogwarcie – odparła.
- No jak nie. Ja mogę wszystko, Granger – uśmiechnął się i zgasił światło, a następnie machnął różdżką zapalając świece.
- Nastrój robisz? – roześmiała się i przeniosła się z łóżka na miękki, puszysty i biały dywan przed kominkiem.
- Może, Granger
- Coś ty taki tajemniczy? – spytała wciąż rozbawiona. Właśnie. Dlaczego ona cieszy się jak głupia? Prędzej powinna się bać. Chłopak podszedł do barku i wyciągnął z niego dwa kieliszki oraz wino.
Następnie podszedł do niej i usiadł obok Hermiony na białym, dużym dywanie. Otworzył białe wino i nalał je do kryształowych kieliszków. Machnął różdżką kolejny raz i w tle poleciała jakaś wolna muzyka. Hermiona popatrzyła na niego zdziwiona i z leciutkim niepokojem.
- Do czego ty zmierzasz? – spytała i wzmocniła swoją czujność.
- Chcę po prostu przyjemnie spędzić ten wieczór – Malfoy podał jej kieliszek.
- Skąd mam wiedzieć, czy nie jest zatrute? – niepokój wciąż jej nie opuszczał.
- Matko, Granger. Facet chce być miły i stara się, a ty wszędzie widzisz zagrożenie – powiedział przewracając oczami.
- Moody powtarzał, żeby nigdy nie ufać i nie pić tego, co podaje wróg.
- Uważasz mnie za wroga? – spytał.
- Nie oczywiście, że nie, ale…
- Ale co? – przerwał jej i upił z kieliszka łyk wina. Hermiona zagryzła dolną wargę i ostrożnie pociągnęła ze swojego.
- A jednak wypiłaś – uśmiechnął się szelmowsko.
- Ufam ci – sama nie wiedziała, dlaczego to mówi – Więc mam nadzieję, że tego nie spieprzysz – pociągnęła kolejny łyk słodkiego, ale dość mocnego wina. Wieczór upływał im bardzo przyjemnie. Rozmawiali właściwie o wszystkim, żaląc się i śmiejąc. Hermiona, która piła właśnie czwartego z kolei kieliszka, poczuła jak zaczyna kręcić jej się w głowie. Odstawiła więc trunek na wypolerowaną podłogę z ciemnego brązu. Malfoy też odstawił kieliszek i wstał w perskiego dywanu. Hermiona popatrzyła na niego, gdy nagle chłopa podaj jej rękę. Uśmiechnęła się lekko i przyjęła propozycję. Podeszła do niego i po chwili oboje zaczęli kołysać się w wolnym tańcu. Nie mówili nic. Milczenie było dla nich wszystkim. Oboje czuli, że mają siebie, ale nie chcieli się do tego przyznać. Bo przecież jak mogli? Dwa różne światy, dwa różne charaktery. W oczach wszystkich nie pasowali do siebie, więc dlaczego tak bardzo ich do siebie ciągnęło? To było dla nich tak bardzo niezrozumiałe. Hermiona wsłuchiwała się w powolne bicie serca Malfoya. Po chwili spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się. Draco odgarnął z jej twarzy niesforne kosmyki i nachylił się, by ją pocałować. Hermiona od razu przeszedł dreszcz euforii. W głowie jej się zakręciło, a w brzuchu poczuła motylki. Wzmocniła pocałunek i bardziej przylgnęła do chłopaka. Draco czując namiętność i pożądanie dziewczyny podniósł ją tak, że opierała się nogami po jego obu stronach, a ręce zarzuciła mu na szyję. On sam obejmował ją mocno w pasie jedną ręką, a drugą trzymał tak, by nie spadła. Położył ją na puszystym i miękkim dywanie. Poczuli na skórze ciepło od palącego się obok ich kominka. Draco powoli wsunął do ust dziewczyny język, a ona nie pozostała mu dłużna. Po dość długim, namiętnym tańcu zaczął wędrować swoimi pocałunkami w stronę szyi. Hermiona uśmiechnęła się rozkosznie. Każdy cal jej ciała rozpływał się pod wpływem pocałunków Ślizgona. Nagle płomienie zabarwiły się na zielono i pojawiła się w nich głowa Zabiniego.
- Przeszkadzam? – spytał, a wielki uśmiech rozjaśnił mu twarz, chociaż poczuł się też lekko zakłopotany. Hermiona i Draco natychmiast odsunęli się od siebie, a Gryfonka ukryła czerwoną twarz za kurtyną gęstych włosów.
- Kurwa, Blaise i to cholernie! Czy ty zawsze musisz przyjść nie w porę?! – krzyknął wkurzony Malfoy.
- Sorry, stary, ale co miałem zrobić skoro jest już prawie druga, a ciebie nie ma, choć nic mi nie mówiłeś? – bronił się ten drugi.
- Diable, i tak masz już u mnie przeje…
- Malfoy, uspokój się – usłyszeli cichy, ale stanowczy głos Hermiony, która otrząsnęła się ze wstydu – Zabini, dobrze, że się pojawiłeś
- Co? – spytał z niedowierzaniem Draco.
- Malfoy, zagalopowaliśmy się, nie sądzisz? Gdyby nie Zabini już widzę do czego, by to doszło – popatrzyła mu w szare oczy.
- Masz racje – dodał po chwili Draco - Słyszałeś, Blaise? Tym razem ci daruję, ale żyjesz jeszcze tylko dlatego, że ona się za tobą wstawiła. Spróbuj tylko komuś coś powiedzieć…
- A dorwę cię pierwsza niż on – dokończyła Hermiona wskazując na Malfoya i uśmiechając się perfidnie.
- Oho, w takim razie trzymam język za zębami, bo nie chcę zajść za skórę naszej kochanej Gryfonce – uśmiechnął się.
- Boisz się bardziej jej niż mnie? – spytał Malfoy.
- Zdecydowanie, Smoku – mrugnął do Hermiony, a ta uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Draco popatrzył z niedowierzaniem na ich zgodność. Po chwili jednak otrząsnął się.
- Dobra, a teraz mi powiedz, dlaczego pojawiłeś się tutaj o tej porze?
- Szukałem cię
- Blaise, czy ja wyglądam jak twoje dziecko?
- Nie i dzięki Merlinowi, że nie mam takiego dziecka – skomentował wciąż się śmiejąc Zabini, a Hermiona wybuchła śmiechem. Jednak na krótko, bo Malfoy obrzucił ją podejrzliwym wzrokiem.
- Mogę wiedzieć skąd u was ta zgodność?
- Jaka zgodność? – spytali jednocześnie Blaise i Hermiona, by po chwili znów wybuchnąć śmiechem.
- Świetnie. Otaczają mnie wariaci, którzy spiskują przeciwko mnie – skomentował ich zachowanie.
- Nie burz się – powiedziała rozbawiona Hermiona i popatrzyła na niego figlarnie.
- Dobra to ja lecę i… sorry, Smoku – uśmiechnął się ironicznie, by po chwili zniknąć wśród szmaragdowych płomieni. Nastała dość niezręczna cisza, którą po chwili przerwała Hermiona.
- To ja może już pójdę. Podobno jest już druga w nocy – wydukała i wstała z puchatego dywanu.
- W takim razie dobranoc – odpowiedział wciąż lekko wkurzony na przyjaciela Malfoy. Hermiona podeszła do kominka i wzięła garść proszka Fiuu.
- To… do dzisiaj? – spytała niepewnie.
- Zawsze, Granger – uśmiechnął się szelmowsko Malfoy i pocałował ją w policzek. Hermiona wrzuciła proszek do kominka i weszła w szmaragdowe płomienie.
- Pokój Wspólny Gryffindoru! – krzyknęła. Buchnęło zielone światło i dziewczyna zniknęła pośród płomieni. Draco stał jeszcze przez chwilę wpatrując się w płomienie. Po chwili rzucił się na łóżko i usnął od razu zmęczony wszystkimi wydarzeniami, które go spotkały w ostatnim czasie.

~~~~~~~~~~~~~~~
Przede wszystkim dziękuję za masę komentarzy pod ostatnią notką i 5 nominacji. To naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy. Rozdział jak zwykle niesprawdzany, bo jak zwykle skończyłam go pisać późną porą i nie mam teraz do tego głowy. Ech, mówiłam, że w tym rozdziale będzie więcej akcji, ale jak zwykle wypadło co innego. Teraz już z przekonaniem mogę powiedzieć, że w następnym będzie więcej i to na pewno ;). Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Bardzo chciałam przeprosić za późnienia, ale moja siostra, która całymi dniami przesiaduje ze mną w pokoju uniemożliwia mi pisanie i zawsze biorę się za to nocami, kiedy już idzie do swojego pokoju spać.
Pozdrawiam
Sheireen ♥